Skip to main content

Worms Battlegrounds - Recenzja

Wybuchowe robaczki.

Dzielne robale od prawie 20 lat toczą niekończące się boje. Ktoś mógłby powiedzieć, że to już robi się nudne, ale prawda jest taka, że wciąż nie jest. Nie ma nic lepszego od wysłania w kierunku przeciwnika rozwścieczonej super-owcy lub rzucenia mu pod nos świętego granatu ręcznego.

Worms Battlegrounds jest właściwie konsolowym odpowiednikiem zeszłorocznej wersji na komputery osobiste - Worms Clan Wars. Tym razem na PlayStation 4 i Xbox One ponownie dowodzimy drużyną robaków. Podczas kolejnych tur przejmujemy kontrolę nad poszczególnymi podopiecznymi i wykonujemy działania zmierzające do pokonania wrogiej drużyny. Zazwyczaj każdy ruch kończy się próbą oddania celnego strzału z dostępnej broni, ewentualnie można podejść bardziej taktycznie - i zaplanować działania na parę tur do przodu.

Pierwsze skrzypce grane są przez tryb dla wielu graczy. Jeżeli jednak nie mamy chęci na walkę z żywą osobą, to warto poznać kampanię fabularną. Żądny władzy robaczek o imieniu Mesmer wchodzi w posiadanie tajemniczego artefaktu - przypominającego wyglądem marchewkę. Dzięki nowym mocom, przejmuje kontrolę nad większością dżdżownic w muzeum, które skrywa jeszcze więcej ciekawych przedmiotów. Tylko my możemy powstrzymać Mesmera przed przejęciem władzy absolutnej.

Zobacz na YouTube

Całość kampanii to zestaw zadań-łamigłówek i krótkich batalii, które oprowadzają naszą robaczkową drużynę po kilku mapach o ciekawej stylistyce. Toczymy między innymi bitwy w prehistorii, Japonii, czy też w azteckiej świątyni. Przez całą przygodę prowadzeni jesteśmy przez tajemniczą mentorkę. Gra jednak nie posiada polskich napisów, więc bez znajomości języka angielskiego może występować trudność ze zrozumieniem zarówno sensu kampanii, jak i żartów słownych, na które pozwala sobie narratorka.

„Opanowane umiejętności najlepiej sprawdzają się w pojedynkach z żywymi przeciwnikami.”

W grze występuje podział na cztery klasy robaczków, znany z Worms Revolution. Mamy więc standardowego żołnierza, mniejszą dżdżownicę, która nie uruchamia min i pułapek, naukowca, który co rundę leczy swój zespół, oraz robaka - twardziela, charakteryzującego się większą masą, wytrzymałością kosztem powolności. Poznanie wszystkich klas jest całkiem przydatne i zwiększa możliwości strategiczne na polu bitwy.

Dostępny jest również zestaw dziesięciu czasowych misji „Spec Ops”, które służą jako sprawdzian umiejętności i cierpliwości. To całkiem ciekawe wyzwania, na których możemy również nauczyć się niejednej sztuczki.

Poparzenia od napalmu można ugasić w pobliskim baseniku - o ile ktoś go nie wysadzi

Opanowane umiejętności najlepiej sprawdzają się w pojedynkach z żywymi przeciwnikami. Możemy bawić się lokalnie, łącznie do czterech graczy. Powraca klasyczne dla Wormsów „gorące krzesło”, czyli możliwość grania za pomocą jednego pada. Każdy chwyta za kontroler w swojej turze. Kolor drużyny wyświetla się dodatkowo na padzie, a przez wbudowany głośniczek słyszymy okrzyki kontrolowanych dżdżownic. Bardzo ciekawe zastosowanie dodatków pada do PS4.

Istnieje również możliwość gry przez sieć w trybie „Battlegrounds”, gdzie możemy łączyć się w klany z innymi graczami i walczyć o miejsca rankingowe. Żywy przeciwnik zawsze stanowi większe wyzwanie oraz satysfakcję ze zwycięstwa. Zdarzają się jednak drobne przeszkody w postaci opóźnień połączenia, przez które możemy utracić cenne sekundy w naszej rundzie.

Dostępny arsenał to sześćdziesiąt zróżnicowanych przedmiotów. Sięgamy po klasyki serii, takie jak granaty bananowe, betonowe osły czy też poczciwą bazookę. Nowe gadżety, wykorzystujące wodę, świetnie się teraz sprawdzają - wodna armatka albo jet-pack rozpryskujący wszędzie krople mogą podtopić wrogie jednostki, a nawet „spłukać” je z mapy. Moc nowych konsol zapewnia płynną rozgrywkę w każdych warunkach, więc nie ma mowy o spowalnianiu animacji - jak w Worms Revolution, kiedy pół mapy oblewała woda.

Taki duży, taki mały może... paść ofiarą bombardowania

Dwuwymiarowe mapy - które poprzez tło starają się sprawiać wrażenie trójwymiarowych - czasami mało przejrzyste. Wielokrotnie zdarza się sytuacja, kiedy mamy trudność z odróżnieniem przestrzeni, po której możemy chodzi a elementem kolorowego tła. Brak czytelności potrafi podirytować. Szczególnie, gdy w ten sposób tracimy istotnego w potyczce robaczka, który zamiast skoczyć na platformę, wylądował w wodzie i umarł. Nieczytelna jest również kolorowa czcionka, która występuję w statystykach, podsumowujących zakończoną walkę.

Charakterystyczny strój to gwarancja sukcesu

Na duży plus zasługuje za to edytor. Możemy w nim stworzyć klan do gry sieciowej, wybrać herb, nazwać drużynę oraz poszczególne robaczki. A do tego ubrać różowych żołnierzy w hełmy, okulary, peruki, przyozdobić w wąsy, a nawet zmienić ich malutkie głosiki. Możemy również pobawić się w planowanie przestrzenne i zaprojektować mapy do potyczek. Dostępnych jest tylko pięć, poznanych w kampanii stylizacji, co wydaje się nieco małą liczbą w świetle poprzednich części. Edytor pozwala na zaplanowanie całego pola bitwy łącznie z dostępnością min i skrzyń na terenie.

Grę wyróżnia zabawny obraz robaczkowej wojny. Żołnierze tej samej drużyny potrafią między turami grać w „papier, nożyce, kamień”, a gdy zbliżamy się do wroga, ten stroi śmieszne miny i ciągle śledzi nas wzrokiem. Brakuje tylko automatycznej powtórki widowiskowych akcji.

Mimo wielu usprawnień i zmian, wciąż czujemy tu ducha świetnej gry z lat 90. Cztery klasy robaczków czy duże elementy otoczenia wprowadzają kilka nowych sztuczek strategicznych, ale nie niszczą znakomitego, klasycznego modelu rozgrywki.

7 / 10

Zobacz także