Wreszcie skończyłem Pokémon Scarlet and Violet - cóż, spodziewałem się więcej
Otwarty świat, ale nie bez wad.
Najnowsza odsłona przygód kolejnego debiutującego trenera Pokemon zabiera nas w ciepłe regiony Paldei - obszaru mocno wzorowanego na Półwyspie Iberyjskim. Słoneczny klimat i hiszpańskojęzyczne akcenty nie rekompensują jednak pustki otwartego świata i powtarzalności rozrzuconych po nim aktywności. Dziewiąta generacja Pokemon nie zawodzi, ale też nie zachwyca. Jedną z najciekawszych rzeczy jest wciąż poznawanie blisko setki nowych, nieznanych dotąd gatunków i trzystu powracających w serii.
W Scarlet i Violet formuła otwartego świata całkiem szybko rzuca nas w stronę nieznanego regionu. Samouczek wprowadza w klimat, przedstawiając szkolną koleżankę i zarazem sparing partnerkę, szkołę trenerów Pokemon, do której zaczynamy uczęszczać i właściwie już po tym pozostawia nas samych sobie, z trzema głównymi celami do realizacji na całej wielkiej Paldei. Wszystko dzieje się dość szybko, ale zaskakująco działa to na korzyść całości opowieści.
Trzy główne wątki krążą wokół zbuntowanej grupy studentów Team Star (pełniących rolę podobną do Team Rocket), poszukiwań olbrzymich Pokemonów zwanych Tytanami i pozyskiwania specjalnych ziół z nimi związanych, oraz ścieżki czempiona, a więc klasycznego wspinania się w hierarchii najlepszych Gym Leaderów w różnych regionach mapki.
Wszystkie trzy zadania w pewnym etapie się zazębiają i łączą z legendarnymi pokemonami Koraidon (Pokemon Scarlet) i Miraidon (Pokemon Violet). Historia ciekawie rozwija się również dzięki oryginalnym bohaterom, którzy są zarówno interesujący, jak i zabawni. Każdy boss Team Star, czy Gym Leader to wyjątkowa postać o ciekawym wyglądzie i historii, co urozmaica każde istotniejsze starcie. Mimo lekkiego klimatu całej gry, finał zaskakuje dojrzałością konkluzji. Fabuła to jedna z najciekawszych w serii.
Występuje tu też cały wątek szkoły. Chodzimy na lekcje, tworzymy relacji z nauczycielami i nawet bierzemy udział w egzaminach, lecz ten aspekt można równie dobrze pominąć, gdyż absolutnie nic nie wnosi ani do historii, ani też mocno nie rozwija rozgrywki. Poza zajęciami sama szkoła nie zawiera zbyt wielu interakcji i cała garść lokacji w Akademii to nudne i puste przestrzenie sugerujące, że był na to jakiś większy pomysł twórców, lecz chyba został porzucony w trakcie produkcji.
W sferze walki gra uczyniła zaledwie drobne postępy względem poprzednich odsłon, a pewne aspekty wyraźnie nie przeszły testów jakości. Kamera przy potyczkach potrafi obrać dość dziwny kąt i pokazywać dziury w teksturach podłogi. Wyjątkowo długo trwają również wszystkie podmiany Pokemonów, co w przypadku ataku wroga, który wymusza losowe zamienienie aktywnego potworka na innego z naszej szóstki sprawia, że patrzymy aż gra się „namyśli” i wczyta nam animację przywoływania kompana. Techniczne błędy w walce to o dziwo te najmniej irytujące, lecz to wciąż rzeczy, które po dłuższym obcowaniu z grą będą przeszkadzać.
Nowością jest specjalne chwilowe ulepszenie wybranego przez nas potwora zwane Terastalizacją. Pokemon zmienia się w kryształową formę o wzmocnionych właściwościach wybranego żywiołu. Terastalizacja różni się od poprzednich w serii wzmocnień jak Gigamax, albo Mega-Ewolucja tym, że kryształowa forma nie musi wcale przybierać postaci tego samego żywiołu co potwór. Zmiana jest znacząca, gdyż starcia zawsze polegały na bardziej rozbudowanym mechanizmie papier-kamień-nożyce, a teraz kryształowy przeciwnik może obrócić swoją słabość w największą zaletę w wymagającym starciu.
Na chwilę obecną tak zwany end-game to głównie grupowe rajdy (mogą do nas dołączać przez sieć inni gracze) skupione dookoła najsilniejszych Terastalizowanych stworków. W potyczkach najbardziej przeszkadzają lagi i inne efekty kiepskiej jakości połączenia, włącznie z rozłączeniami z grupą towarzyszy. Bossowie sami w sobie są wymagający, a ich formy Tera są często odporne na sporo ataków, więc towarzyszy tym starciom nieco emocji, ale nie jest to coś co chce się robić więcej niż raz na danego Pokemona.
Rozwój stworków jest w tej serii całkiem przyjemny a budowanie więzi, stawianie pikników dla swoich podopiecznych i wypuszczanie jednego, by podążał za nami w otwartym świecie to całkiem przyjemne elementy rozgrywki pasujące idealnie do świata przedstawionego. Możemy nawet posyłać pupila do ataku w plenerze, gdzie w czasie rzeczywistym stworek poluje na hasające w dziczy zwierzątka.
Ogólnie obserwowanie zachowań Pokemonów na wolności i interakcja z nimi to fajna zabawa, lecz to nie wystarcza by eksploracja świata wydawała się ciekawa. Mimo zmieniających się nieco wizualnie ekosystemów model mapy jest dość prosty w konstrukcji, za to niepotrzebnie zawiły, tylko by bezsensownie zabrać nam więcej czasu na przemieszczanie się. Nie pomaga w tym fakt, że legendarnego Pokemona można ujeżdżać, co jest w Scarlet i Violet odpowiednikiem rowera, sprawnie przyspieszającego eksplorację. Aktywności jest bardzo mało, a wizualnie nie jest to świat, w którym możemy się bez pamięci zakochać.
Strona wizualna wraz z wydajnością na Switchu (niezależnie czy w wersji handheld, czy docked) to poważne problemy Scarlet i Violet. Poza detalicznymi modelami postaci i Pokemonów, wszystkie inne tekstury otoczenia są rażąco niższej jakości. Zwiedzane krajobrazy są brzydkie zarówno z bliska, jak i z daleka, a mapy w starciach wyglądają jak z tektury.
Chciałbym powiedzieć, że chociaż miasta zachwycają, ale tak nie jest. Zwiedzane miejscowości mają domy jak z kartonu, do których nie możemy wejść, uliczki są prawie puste, a witryny sklepów w kółko się powtarzają. Nawet nie zwiedzimy ich w środku, gdyż po wejściu pojawia się pełnoekranowe menu zakupu. Wnętrza zwiedzane to głównie regionalne Gymy, które i tak wszystkie właściwie wyglądają tak samo, różniąc się jedynie miejscem finalnego starcia z Gym Liderem.
Z każdym ruchem towarzyszą nam spadki płynności animacji – bohaterowie niezależni obok nas regularnie poruszają się w 10 klatkach na sekundę, podobnie z obiektami bliższego i dalszego otoczenia, a próba dynamicznego poruszania się, na mapie, gdzie wywołujemy dodatkowy efekt kurzu, pyłu bądź fal na wodzie owocuje mocnym chrupaniem gry.
Nawet kilka dni po premierze zdarza się, że rozgrywka zawiesi się i wyrzuci nas do menu konsolki, gdy będziemy próbowali wejść po drabinie. Liczba niedoróbek technicznych jest wysoka i zastanawia, gdyż aż trudno uwierzyć, że kontrola jakości w studiu Game Freak uznała to za produkt gotowy do publikacji.
Pokemon Scarlet i Violet cierpi w tak szerokim zakresie na niedopracowanie jako produkt, że ciężko momentami doszukiwać się plusów poza ogólnym sentymentem do serii i chęci łapania oraz rozwijania kolejnych stworków z nadzieją, że „kiedyś będzie lepiej”. Nic się też nie stanie, jeżeli akurat tę część serii po prostu pominiemy i poczekamy na bardziej dopracowany produkt tej marki.