Wszyscy byliśmy gwiazdami. Pamiętacie te genialne gry muzyczne?
Kocie ruchy i tłuste riffy.
FELIETON | Plastikowe gitary, miniaturowe perkusje, mikrofony czy rytmiczne stukanie w klawisze - tytuły muzyczne na przestrzeni lat przybierały najróżniejsze formy. Ich wspólnym mianownikiem było łączenie dwóch na pozór różnych światów gier i muzyki, przy jednoczesnym dostarczaniu frajdy nie tylko zapalonym graczom, ale i nowicjuszom, którzy za kontroler chwytają od święta lub podczas imprezy.
Gry muzyczne pokochałem głównie za to, że były dla każdego. Bez zbędnego zgłębiania się w fabułę, mechaniki czy niuanse, do zabawy zasiąść mógł każdy. Warto zatem rzucić okiem na kilku przedstawicieli gatunku i niekiedy niebanalne podejście do łączenia wirtualnej zabawy z prawdziwymi dźwiękami.
SingStar był nieodłącznym elementem domówek. Wcale nie trzeba było umieć śpiewać
Domówka, konsola, mikrofon i SingStar - czy istnieje bardziej kultowe połączenie? Swego czasu gry, w których głównym kontrolerem był nasz głos, stanowiły nieodłączny element imprez. SingStar ze swoją bogatą bazą utworów był tego idealnym przykładem. Zabawa stawała nawet lepsza, gdy nie staraliśmy się osiągnąć jak najwyższego wyniku, a zamiast tego po prostu daliśmy się porwać rytmicznym emocjom.
Karaoke na PlayStation liczyło nam punkty za odpowiednią modulację głosu i posiadało nieco bonusowej zawartości. Przyznaję, że na początku nie byłem fanem SingStara. Niechęć do plastikowego mikrofonu przypominała w moim wypadku ucieczkę kota przed kąpielą. Ostatecznie okazało się, że choć Bono ze mnie żaden, to zabawa była przednia.
Guitar Hero 3: Legends of Rock miało świetny soundtrack
Trzecia odsłona serii Guitar Hero udowodniła, że do sukcesu nie trzeba stawiać na wielkie zmiany, a można jedynie sukcesywnie rozwijać sprawdzoną formułę. Udoskonalenie wprowadzonego wcześniej formatu było ucieleśnieniem marzeń fanów. Mogli bardziej niż kiedykolwiek wcześniej poczuć się niczym gwiazda muzyki. Tym bardziej że wraz z grą na rynek trafił dedykowany i licencjonowany kontroler inspirowany kultowym modelem gitary Gibson Les Paul.
Najważniejszym elementem produkcji był oczywiście zestaw piosenek. Wśród 73 oryginalnych utworów każdy fan gitarowych brzmień może znaleźć coś dla siebie - od bluesowych poczynań ZZ Top i Santany, przez bardziej agresywne Guns N' Roses, na heavy metalu kończąc. W przypadku tej serii o grywalności zawsze świadczył zestaw odpowiednio dobranych piosenek, a w trzeciej odsłonie był on naprawdę genialny.
Choć na co dzień większą frajdę sprawia mi nauka riffów na prawdziwym instrumencie, to Guitar Hero 3: Legends of Rock nadal zajmuje dumne miejsce na półce, z której co chwila trafia do konsoli. Nasz wirtualny koncert ma przynajmniej spore szanse na dobrą frekwencję.
Just Dance rozrusza prawie każdego
Serię Just Dance można określić mianem kultowej. Choć daleko jej do renomy największych, wysokobudżetowych produkcji, to jest z nami od kilkunastu lat i nadal cieszy miliony na całym świecie. Z perspektywy czasu ciekawe jest, że pierwsza odsłona została dość chłodno przyjęta przez recenzentów.
Dziś nie jest to już nic rewolucyjnego, ale Just Dance wprowadziło wirtualny taniec pod dachy naszych domów. Wcześniej gry rytmiczne wykorzystujące nasze ruchy najczęściej ograniczone były do automatów arcade lub wymagały dedykowanej maty, jak seria Dance Dance Revolution. Natomiast dzieło Ubisoftu pozwoliło nam na zabawę bez wychodzenia z domu albo użerania się z nieporęcznymi akcesoriami.
I to nie byle jaką zabawę, bo podobnie jak w przypadku innych gier związanych z muzyką, tak i tutaj można było przy pomocy Just Dance rozkręcić niejedną imprezę. Początki, jak to z reguły bywa, są trudne i męczące. Jednak satysfakcja z poznawania kolejnych ruchów jest nie do zastąpienia.
Pon-Pon-Pata-Pon, czyli jak dowodzić wojskiem za pomocą muzyki
Zamiast sceny był świat stojący w obliczu zagłady, muzyków zastąpiły natomiast urocze stworki szykujące się do bitwy w rytm wystukiwanych przez nas melodii. Jak widać, produkcja opierająca się na muzyce nie musi wcale wymagać od nas sięgania po plastikowy instrument. Czasem wystarczy przenośna konsolka w postaci PSP.
To prawdopodobnie jedyna gra, w której na własnej skórze możemy poczuć ciężar zawodu dobosza zagrzewającego batalion idący do walki. Jej rezultat zależny był od tego, jak poradziliśmy sobie z rytmicznymi sekwencjami. Trzeba przyznać, że niepozorne urządzenie mobilne od Sony idealnie sprawdzało się w takich grach.
Równie pomysłowym, acz bardziej szalonym pomysłem okazał się Gitaroo Man Lives!, czyli port produkcji wydanej pierwotnie na PlayStation 2. Była to zaskakująca wariacja na temat gry akcji, w której wszystko zależało od naszej zręczności i wyczucia rytmu. Całości towarzyszyły epickie (a jakże), gitarowe kompozycje.
Rocksmith jest jak Guitar Hero na prawdziwym instrumencie
Gra, w której kontrolerem miał być prawdziwy instrument, od początku budziła moje ogromne emocje. Wydawało mi się to urzeczywistnieniem marzeń o zupełnie nowej formie nauki gry. Z drugiej strony nie byłem pewien, czy deweloperzy udźwigną ciężar, z jakim przyszło im się zmierzyć. Kolorowe przyciski z plastikowych gitar czy perkusji idealnie pasowały do gier wideo. Sześć prawdziwych strun (i bolące palce) - już niekoniecznie.
Tym bardziej zakochałem się w Rocksmith, gdy okazało się, że jest to świetnie przemyślany produkt służący zarówno do zabawy, jak i zrobienia czegoś pożytecznego - na przykład podszlifowania swojego wyczucia tempa czy nieszczęsnej solówki z „Free Bird” zespołu Lynyrd Skynyrd. Mało jest gier, które uczą nas umiejętności możliwych do wykorzystania poza światem wirtualnym. A tak jest w przypadku tej serii.
Sporo dyskutowało się w sieci na temat tego, czy Rocksmith jest w stanie zastąpić nauczyciela gry lub czy osoba niezaznajomiona z podstawami gitary powinna w ogóle po ten tytuł sięgać. Ja uważam, że warto i to niezależnie od poziomu zaawansowania. Każdy znajdzie tam coś dla siebie, nawet jeżeli po raz pierwszy chwycił drewniany instrument.
Dziś nie ma już niestety zbyt wiele miejsca na produkcje wykorzystujące specyficzne muzyczne gadżety. Prym w grach rytmicznych wiodą produkcje podchodzące do tematu muzyki w bardziej znany graczom sposób. Nie oznacza to, że idzie im to źle - tyuły takie jak Hi-Fi Rush czy Metal: Hellsinger są świetnie.
Mimo wszystko szkoda, że idea tworzenia np. zespołu rockowego wspólnie z niemuzykalnymi znajomymi nie została z nami na dłużej. Czy formuła się przejadła? Do pewnego stopnia tak, choć z drugiej strony taka zabawa może być ponadczasowa. Tęsknicie za Guitar Hero, Rock Bandem lub innymi grami z gatunku?