Skip to main content

Wydałem ponad 2000 zł, aby przekonać się, że gry wideo nadal mnie bawią

Czyli jak pielęgnować pasję.

Pewnego dnia żona podejrzała, co przeglądałem w telefonie i zapytała: „Czy ty zamierzać kupić kierownicę?”. „Nie” – odpowiedziałem szybko i dodałem – „Ja tylko oglądam”. „Ja wiem, że, w twoim przypadku, na oglądaniu się nie skończy…”. Miała rację. Po kilku dniach paczka dotarła do domu.

Wcześniej nie byłem fanem gier samochodowych. Grywałem, od czasu do czasu, w zręcznościowe wyścigi, jak DiRT czy Forzę Horizon, ale od symulatorów trzymałem się daleko. Nie miałem ochoty angażować się w tytuły, które wymagały ode mnie szlifowania umiejętności, uczenia się tras na pamięć czy poznawania technik jazdy kolejnych samochodów. Po prostu chciałem się ściągać, pomijając całą otoczkę związaną z tuningowaniem aut, wyborem opon czy zmianą stylu jazdy, gdy zacznie padać deszcz.

Gran Turismo 7 wszystko zmieniło. Gra od samego początku pochłonęła mnie do tego stopnia, że chętnie powtarzałem te same wyścigi, by wykręcić lepszy wynik. Dawno tak bardzo nie delektowałem się grą, niespiesznie odkrywając kolejne tryby, trasy i samochody. Jest w tym tytule pewna magia, która – mnie, laika motoryzacyjnego – potrafiła zainteresować historią sportu motorowego i osiągnięciami znanych marek samochodowych. Jasne, GT7 ma kilka problemów, w tym największy w postaci karygodnie niskiego wynagradzania za wygrywanie wyścigów. Ale mimo to, ten tytuł jest dla mnie odkryciem tego roku.

Szybko więc wykiełkowała u mnie myśl, że wrażenia z rozgrywki byłyby jeszcze lepsze, gdym mógł grać w nowe Gran Turismo na kierownicy. A że temat zbiegł się z artykułem Maćka, więc zadanie związane z wyborem odpowiedniego sprzętu stało się prostsze. Zdecydowałem się na urządzenie ze średniej półki. Nie chciałem przekraczać określonego budżetu, choć zakup kierownicy z systemem direct drive był kuszący. Może kiedyś.

Ostatecznie zdecydowałem się na Thrustmaster T248 – dobry sprzęt za odpowiednią cenę

Rozpakowałem cały zestaw. Złożyłem stojak, zamontowałem kierownicę i pedały, po czym wyruszyłem jednym z moich ulubionych aut, camaro ZL1 1LE Package ‘18, w pierwszą trasę. Wróciła ta dziecięca radość, która towarzyszyła w młodzieńczych latach, gdy wracałem z bazaru z nową grą (ach, te lata 90. i piraty sprzedawane jako oryginały), spędzając z nią długie godziny, nie narzekając na powtarzalność misji, słabą jakość wykonania produkcji czy brak polskiej wersji językowej. Cieszyłem się grą jak niegdyś, gdy nie było jeszcze łatwego dostępu do internetu, a krytykowanie wszystkiego i wszystkich nie było jeszcze normą.

Kiedy żona wróciła do domu i zobaczyła niemały stojak z kierowcą, pedałami i mnie siedzącego przed telewizorem, nie powiedziała nic, ale dało się wyczytać w jej oczach: „Tak, właśnie ten mebel był nam potrzebny w salonie”. Chyba nie była szczęśliwa. Ja natomiast nie mogłem oderwać się od konsoli.

Niedługo po zakupie kierownicy zorganizowałem u siebie w domu coroczny „Turniej wiecznych 30-latków”, podczas którego - wraz z trzema, prawie czterdziestoletnimi „bykami” – zazwyczaj gramy w Fifę . Szczerze mówiąc, zwycięzca, ze względu na swoje umiejętności, jest praktycznie wyłoniony przed rozpoczęciem turnieju; ja rywalizuje z kolegą o drugie miejsce, a czwarty stara się jak może i… zamyka stawkę.

Przyznam się wam do czegoś – jedno z 50 wzywań licencji wykonał za mnie kolega. Pozostałe padły moim łupem (na złoto)

Sam turniej jest tylko pretekstem do spotkania, bo w rzeczywistości impreza kończy się nad ranem w barze. W tegorocznej edycji nawet na chwilę nie uruchomiliśmy Fify, gdyż nie dało się odciągnąć kolegów od kierownicy. Każdy z nas próbował wykręcić lepszy czas, a bodaj najśmieszniejszym momentem była swoista sztafeta, podczas której znajomi zmieniali się w trakcie wyścigu, gdyż uznali, że jednemu z nich lepiej wychodzi jazda po pierwszej część toru, a drugiemu – dalsza część trasy.

Obserwując świetnie bawiących się kolegów, zdałem sobie sprawę, że gry wideo nadal są moją największą pasją. Może nie jest to tak wysublimowana rozrywka jak żeglarstwo czy squash i zabiera mi zbyt wiele cennego czasu, ale dająca mi również wiele satysfakcji. Wyprzedzenie kilka tygodni temu na ostrym zakręcie gracza z kraju, w którym zapisywanie litery Z powinno zostać zakazane, było dla mnie wręcz bezcenne, nawet bardziej niż zwycięstwo w wyścigu online.

Pomimo ponad trzydziestu lat spędzonych z grami wideo, nadal pokonywanie bossów, wyprzedzanie rywali i ratowanie świata sprawia mi wiele radości. Szukam w nich nowych wyzwań, odkrywam nowe gatunki i omijam tytuły, które mnie nie interesują - staram się pielęgnować to hobby. Granie to nie tylko czysta rozgrywka, to dla mnie również sposób na wyłączenie się od codziennych problemów, a także możliwość pogłębiania wiedzy w różnych tematach. Ostatnio, właśnie dzięki Gran Turismo 7, zainteresowałem się działaniem silnika Wankla.

Gran Turismo 7 bawi i uczy

Wiem też, że kiedy gry zaczną mnie nudzić i będę narzekać na wtórność rozgrywki, nie znajdując w gamingu niczego, co daje mi przyjemność, to nie zacznę nagle wyśmiewać twórców i bombardować ich negatywnymi recenzjami. Po prostu odłożę pada na półkę i znajdę sobie inne zajęcie.

Czasami wieczorem żona zaproponuje, żeby jej włączyć „ten wyścig z muzyczką”, czyli taki swobodny tryb, w którym musimy przejechać jak najdłuższy dystans zanim zakończy się utwór. Cieszy się, gdy pobije swój poprzedni rekord. Chyba oswoiła się ze zmianą wystroju salonu.

Zobacz także