Xbox hamuje branżę gier? I bardzo dobrze
Albo konsola albo innowacje.
OPINIA | Chociaż nie jestem stronnikiem Sony ani Microsoftu, to w dyskusjach o konsolach często zdarza mi się stawać w obronie Xboxa. To, w czym część krytyków obozu „zielonych” upatruje negatywów, ja postrzegam jako spełnienie konsolowej obietnicy. I paradoksalnie za jedną z takich rzeczy uważam rzekome „hamowanie rozwoju branży", o które bywają oskarżani.
Dla mnie konsole były zawsze przede wszystkim gwarancją, że przez kilka kolejnych lat będę mógł bez problemów uruchomić każdą nową produkcję. Nie bez znaczenia była też stosunkowo niska cena i komfort - wkładasz płytę i już. Jasne, gry odstawały czasem od wersji pecetowych, ale przynajmniej nie musiałem obawiać się o kłopoty z działaniem. Taki był zresztą zawsze cel producentów konsol - nie chodziło o ściganie się z pecetowymi rakietami, lecz standaryzowanie osiągnięć technologii komputerowej i dostarczanie jej możliwie jak największej liczbie graczy.
Jeśli nawet oznacza to ciągnięcie branży za nogawki, to nie jest ono wrogie postępowi - ukierunkowuje go i nadaje mu sens. A w przypadku konsol każda innowacja niesie ze sobą wysoką cenę. Weźmy choćby technologię haptyczną i adaptacyjne spusty, którymi mogą pochwalić się kontrolery DualSense. Nie zrozumcie mnie źle - to fajne „ficzery”, ale by móc zastosować te rozwiązania, a jednocześnie utrzymać niskie koszty produkcji, Sony musiało obniżyć jakość materiałów wykorzystanych w kontrolerach, co poskutkowało ich wysoką awaryjnością.
Podejście Microsoftu było bardziej zachowawcze, ale przynajmniej padów do Xboxa nie muszę wymieniać każdego roku. A to nie jedyny dowód na to, że konsole po prostu nie są w stanie być siłą napędową branży. Ale czy powinny ją hamować? Jeśli oznacza to utrzymywanie wypracowanych standardów i zwiększanie dostępności gier zamiast ślepej pogoni za efekciarstwem - TAK.
Nie dajmy się tu zwieść żarowi internetowych dyskusji, w których udział biorą najbardziej zapaleni entuzjaści technologii i gamingu. Większość zwykłych graczy ucieszyłaby wieść, że mogą zagrać w najświeższą produkcję na swojej budżetowej, leciwej konsoli w przyzwoitych warunkach. Problem w tym, że najpewniej nie będą w stanie, bo Xbox nie spełnia swojej misji tak stanowczo i skutecznie, jak powinien i jak zapowiedział, że będzie. Dlaczego?
Przecież nie jest prawdą, że konsole są zbyt słabe, by udźwignąć nowe produkcje w 60 fpsach. Nawet tańszy wariant Xboxa (prześmiewczo nazywany „ziemniakiem”) jest w stanie spełnić obecne standardy i to w tak wymagających i dużych tytułach jak Cyberpunk 2077, Elden Ring, Call of Duty: Modern Warfare II czy Hogwarts Legacy. Ten ostatni ma nawet doczekać się portu na sześcioletnią konsolę Nintendo Switch, co dowodzi tylko, jak wiele zależy tu od wysiłku deweloperów.
Przypadki Gotham Knights oraz A Plague Tale: Requiem, które nie otrzymały trybu wydajnościowego, pokazują jednak, że Xbox nie posiada żadnych narzędzi, by wymusić na opornych deweloperach obecne standardy. Do tego niedawna informacja o tym, że Redfall (tworzony przez studio należące do Microsoftu) ukaże się początkowo tylko w 30 klatkach, na pewno nie jest przykładem dobrych praktyk.
Jest to tym bardziej przykre, że Xbox zrobił naprawdę dużo, by uczynić granie w gry na wysokim poziomie niedrogim i dostępnym hobby. Wspomnę tutaj tylko o abonamencie Game Pass, budżetowej edycji konsoli Xbox, usłudze cloud gamingowej czy Xbox Adaptive Controller - specjalnym kontrolerze, który otworzył świat interaktywnej rozrywki przed osobami z ograniczoną zdolnością poruszania się. To właśnie takich rozwiązań oczekuję od konsol. A fakt, że filozofia Xboxa coraz częściej przegrywa z realiami rynku to niezawodny znak, że czas tanich pudełek do grania powoli dobiega końca.