Zabawa w wojnę
Ile realizmu warto poświęcić w imię dobrej rozgrywki?
Otwarte testy Call of Duty: World War 2 wywołały otwartą falę krytyki. Poza całkiem uzasadnionym narzekaniem na ciasne mapy, gracze szeroko komentowali obecność wyprzedzających swoje czasy kolimatorów czy czarnoskórych żołnierzy obojga płci, których możemy wybrać niezależnie od strony konfliktu. Ten sam problem wytykano zresztą w Battlefield 1, lecz rok od premiery nikt zdaje się już o nim nie pamiętać.
O ile przytaczanie kontekstu historycznego i odwoływanie się do realiów jest pewnym argumentem przemawiającym przeciwko uwzględnianiu ciemnoskórych kobiet w nazistowskiej armii, warto pamiętać, że te elementy to tylko kropla w morzu decyzji, które i tak zmieniają koszmar wojny w radosną rozrywkę ze znajomymi.
Konflikty zbrojne mają wiele zasad, których nie doświadczamy na ekranach komputerów. Żołnierze nie mogą na przykład strzelać do medyków, a międzynarodowe konwencje zakładają, że przerwy w wymianie ognia, by zebrać z pola bitwy rannych i umierających, są uzasadnione.
Nie każdy przeciwnik oczywiście przestrzega tych zasad, a we współczesnej historii znajdziemy sporo przykładów łamania tych reguł, jednak ledwie sto lat temu walczący w okopach Pierwszej Wojny Światowej żołnierze byli skłonni nawet zawrzeć rozejm na czas świąt Bożego Narodzenia.
Zestawiając te realia ze współczesnymi strzelankami, gdzie profesja medyka nie ma specjalnych przywilejów, a żołnierze leczący rannych chwilę później łapią za broń, by nacierać na pozycje wroga (w odróżnieniu od prawdziwych, nieuzbrojonych medyków), trudno mówić o realistycznym produkcie.
Niezbyt wyobrażalna w kontekście prawdziwego życia jest też sytuacja, gdy żołnierze biegają po polu bitwy jak poparzeni, dookoła całej lokacji, zamiast trzymać się osłon i modlić, by wystrzelona w kierunku zabunkrowanych gdzieś wrogów kula sięgnęła celu.
Dokładnie tego doświadczamy jednak we współczesnych strzelankach, gdzie zamiast polegania na osłonie, kamizelce kuloodpornej i opatrzności, która może zagnie tor niefortunnej kuli, żołnierze z Call of Duty czy Battlefielda biegają, czasem nawet po ścianach, przyjmując sporo trafień, siejąc przy okazji zniszczenie w skali, jakiej w rzeczywistości spodziewalibyśmy się po całym oddziale.
Rzeczywistość wojny okazuje się całkiem inna. Badania zabytkowej broni pozostałej po amerykańskiej Wojnie Secesyjnej pokazują, że wielu żołnierzy nie chciało w ogóle ciągnąć za spust. „Tchórze” nie mający serca, by zabić innego Amerykanina, nabijali broń, mierzyli nią we wroga, po czym - gdy tylko rozległ się huk innych wystrzałów - wracali do ładowania i celowania. W lufach karabinów znajdowano niekiedy kilka takich „załadowań”, jasno pokazujących, że strzelanie do drugiego człowieka nie jest takie łatwe.
Chyba, oczywiście, że mówimy o realizmie świata gier. Tutaj nie tylko za każdego fraga dostajemy punkty, ale także - w przypadku gier takich jak Sniper Elite - całkiem satysfakcjonujące potwierdzenie trafienia. Prześwietlenie, pokazujące pękający mózg, serce czy jądra nazistowskiego żołnierza często nie tylko nie wzbudza obrzydzenia, ale wręcz cieszy, bo wizualne i dźwiękowe sztuczki podpowiadają nam, że zrobiliśmy coś dobrego.
O tym, że na realizm w grach komputerowych jest miejsce, przypomina natomiast wiele innych produkcji. W Armie czy DayZ naszej postaci doskwierają rany, krwawienie jest olbrzymim problemem, a złamana noga może oznaczać koniec przygody. Operation Flashpoint serwowało „rzeczywiste” doznania z pola bitwy, gdzie dwudziestominutowa, nudna wycieczka potrafiła skończyć się zgonem od strzału znikąd i powrotem na początek misji.
Pewną dozę realizmu zachowuje nawet niesamowicie popularne PUBG, limitując liczbę rzeczy, które możemy ze sobą nosić bez plecaka i kładąc niemały nacisk na takie detale jak opancerzenie. Wiemy więc, że faktycznie „realistyczny” model jest jak najbardziej możliwy w grze nastawionej na zabawę w trybie multiplayer.
Jest to jednak zabawa z goła inna niż Battlefield czy Call of Duty. Pojedynki, w których musimy czaić się w trawie, wyglądać zza winkla, czy zamykać za sobą drzwi, by nie zdradzić swojej pozycji, to zupełnie inna dynamika niż nerwowe, zliczające dziesiątki fragów na minutę starcia w tytułach Electronic Arts czy Activision.
Czemu więc oczekujemy, że spośród wszystkich tych nierealistycznych, a momentami nawet absurdalnych wyobrażeń, twórcy nagle postanowią wyodrębnić kilka elementów, które bezwzględnie muszą odpowiadać realiom historycznym? Czy fakt, że obecność kolimatora poprawi przyjemność z gry jednemu graczowi nie jest wystarczający, by je uwzględnić?
Jeśli natomiast naprawdę chcemy rozmawiać o dobrze odwzorowanej wojnie, gorąco polecam produkcję The Fallen, tworzoną przez zespół Gold Extra. Ta prototypowana właśnie gra, dostępna za darmo w serwisie itch.io, proponuje zupełnie inne ujęcie konfliktu. Demo nie wygląda może imponująco pod względem wizualnym, jednak kiedy złapiemy za karabin, wycelujemy we wroga i oddamy celny strzał, zadziała prawdziwa magia realizmu. Taka, która może nie spodobać się każdemu.