Skip to main content

Znajoma, ale inna wojna totalna w Battlefield 1 - wrażenia z gry

Dwupłatowce, czołgi i bagnety.

Lataliśmy dwupłatowcem, kierowaliśmy czołgiem, prowadziliśmy ostrzał z zeppelina, bawiliśmy się w strzelca wyborowego, szarżowaliśmy z bagnetem i biegaliśmy po ogarniętej konfliktem okolicy pewnej wioski w północnej Francji. To wszystko w ciągu kilkudziesięciu minut, ale czas ten upłynął niezwykle szybko. Battlefield 1 zapowiada się świetnie, chociaż obyło się bez rewolucji.

Oczywiście przejście do okresu I wojny światowej ma ogromne znaczenie, ale na każdym kroku czujemy z jaką serią mamy do czynienia. Wszyscy, którzy - z niewyjaśnionych przyczyn - obawiali się, że otrzymamy bardziej statyczną i wolniejszą grę, mogą odetchnąć z ulgą. Nadal jest dynamicznie i efektownie.

Na polu bitwy wcale nie przeważają karabiny powtarzalne, co może odrobinę zepsuć poczucie uczestnictwa w konflikcie z początku XX wieku, ale szybko przyzwyczajamy się do obecności i powszechnego stosowania pistoletów maszynowych i LKM-ów.

Zobacz: Battlefield 1 - premiera i najważniejsze informacje

Powracają cztery klasy postaci, a podział został dobrze przemyślany. Porzucono dziwny pomysł z Battlefield 4, by szturmowiec - najbardziej ofensywna postać - mógł także leczyć. W nowej grze jest skuteczny na bliskim dystansie i robi za specjalistę od niszczenia pojazdów.

Medyk to oddzielna klasa, a podstawą jego uzbrojenia są karabiny samopowtarzalne, jak choćby Gewehr 98. Co ciekawe, przedstawiciele tej profesji naprawiają też pojazdy. Jest jeszcze żołnierz wsparcia z lekkimi karabinami maszynowymi i zapasem amunicji dla sojuszników, a także zwiadowca, pełniący rolę snajpera. Po każdym strzale musimy przeładować broń, a trafienia z daleka sprawiają mnóstwo satysfakcji.

Mapy będą różnorodne, mniej i bardziej otwarte

Najważniejszą zmianą jest wprowadzenie oddzielnych klas dla pojazdów. Jeżeli odrodzimy się w czołgu, automatycznie zostajemy kierowcą. Wybierając samolot nadlatujemy nad pole bitwy, nie startujemy z lotniska - przynajmniej na mapie Blizna Saint-Quentin. Jesteśmy jednak tylko i wyłącznie pilotem. Nie dochodzi więc do irytujących sytuacji, gdy gracze wybierają klasę snajpera i zabierają myśliwiec czy śmigłowiec tylko po to, by dotrzeć do punktu, w którym chcą się zaczaić z karabinem.

Strzelając, czujemy typowy dla serii Battlefield styl rozgrywki, ale uzbrojenie różni się dostatecznie od arsenału „współczesnych” odsłon cyklu. Pistolety maszynowe mocno się trzęsą, opad pocisków wydaje się nieco większy. Nadal możemy w miarę celnie strzelać z biodra w niektórych sytuacjach, a szybka zmiana broni na pistolet pomaga ujść z życiem w sytuacji nagłego zagrożenia, o ile pamiętamy, by ciągle się ruszać i chować za przeszkodami.

Świetnie wypada model latania samolotem i z ulgą informujemy, że w żadnym stopniu nie przypomina rozwiązań z mocno uproszczonego Star Wars Battlefront. Dwupłatowce nie są wyjątkowo zwrotnie, ale steruje się nimi inaczej niż jakimikolwiek maszynami powietrznymi w cyklu - to odświeżające. Pociski z głównego karabinu szybko opadają, co wymusza branie odpowiedniej poprawki na pozycję celu.

Zapowiadany przez DICE większy nacisk na walkę w zwarciu nie jest mocno odczuwalny. Faktycznie, zamiast noża możemy mieć przy sobie toporek, łopatę albo pałkę, ale rzadko ich używamy. Są przydatne, gdy zabraknie amunicji i nie uda nam się wykończyć rywala pistoletem.

Zobacz na YouTube

Ciekawsze są szarże z bagnetem. Domyślnie - przynajmniej w przygotowanym przez twórców demie - każda broń główna niebędąca LKM-em była wyposażona w ostrze. Przytrzymanie przycisku ataku wręcz aktywowało desperacki bieg, podczas którego mamy nieco ograniczoną kontrolę nad żołnierzem, ale trafienie wroga skutkuje jego natychmiastową śmiercią. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i zawsze nasłuchiwać charakterystycznego okrzyku bojowego.

Cieszy fakt, że DICE rozbudowało element destrukcji. Udostępniona mapa oferowała stosunkowo mało budynków, ale czołgi mogły zniszczyć większość ścian. Niektóre jednak opierają się nawet przeciwpancernemu granatowi, więc nadal nie możemy obrócić w pył dosłownie wszystkiego. Miłym urozmaiceniem są powstające po wybuchach kratery.

Innym dodatkiem jest system dynamicznej pogody, która zmienia się w trakcie meczu. To głównie kwestia estetyki, ma nikły bezpośredni wpływ na kierowanie pojazdami czy żołnierzami, chociaż ograniczona widoczność - przy opadach deszczu czy mgle - ma już spore znaczenie.

Zupełna nowość to „superpojazd” pojawiający się w trybie Podboju, by wspomóc zespół przegrywający. To wielki zeppelin wyposażony w kilka stanowisk z działkami. Co warto podkreślić - latającym kolosem steruje gracz, maszyna nie porusza się automatycznie. Behemot może wyrządzić wielkie szkody, o ile strzelcy są celni.

Nikogo nie powinno zaskoczyć, że oprawa audiowizualna stoi na najwyższym poziomie. Skala konfliktu nie pozwala przewyższyć poziomu graficznego Star Wars Battlefront, ale gra i tak prezentuje się wspaniale. Doskonałe jest przede wszystkim udźwiękowienie - odgłosy trafianych granatami czołgów, strzelaniny, brzmienie silników ociężałych maszyn.

Podczas pokazu nie mogliśmy przetestować jazdy konnej

Twórcy powinni tylko przeprojektować interfejs. Na środku ekranu pojawia się trochę zbyt dużo informacji, które powinny zostać usunięte. Napisy o eliminacjach i różnych punktowanych bonusach za bardzo rzucają się w oczy.

Battlefield 1 nie proponuje być może znaczących i poważnych zmian w podstawowej mechanice rozgrywki, ale podróż w czasie do drugiej dekady XX wieku i towarzysząca konfliktowi otoczka Wielkiej Wojny sprawiają, że mamy wrażenie obcowania - w końcu - z czymś innym niż przez kilka ostatnich lat.

Zabawa jest świetna, od ekranu trudno się oderwać, a drobne niedopatrzenia są przysłaniane przez wciągający i przyjemny chaos potyczki kilkudziesięciu osób.

Zobacz także