Skip to main content

Czy Overwatch League zmieni oblicze e-sportu?

Specyfika Blizzarda.

Blizzard zakończył właśnie przedsezonowe starcia Overwatch League - e-sportowej ligi, która od momentu ogłoszenia wywoływała wiele kontrowersji. Zdecydowanym liderem trzydniowej serii rozgrywek jest koreańskie Seoul Dynasty, a widzowie oglądający zmagania donoszą, że poziom transmisji i realizacji był zaskakująco wręcz wysoki. Chciałoby się powiedzieć „jest więc dobrze, udało się”, ale wiele decyzji związanych z ligą wzbudza poważne wątpliwości, zarówno w związku z Overwatch, ale też w szerszym, e-sportowym kontekście.

Jednym z kluczowych założeń Overwatch League miało być osadzenie poszczególnych drużyn w konkretnych miastach, dając fanom szansę, by wspierać lokalne organizacje, na wzór większości normalnych sportów zespołowych. Już sama ta idea wydawała się dość absurdalna - nie da się po prostu nagle, często znikąd, wytworzyć lojalności względem grupy tylko dlatego, że akurat jest w naszym mieście.

Organizacje sportowe budują przywiązanie fanów od dekad, a możliwość oglądania piłkarzy czy koszykarzy na wypełnionych fanami arenach stanowi część tego uroku. Przy bardzo niskich dotychczasowych wynikach oglądalności Overwatcha w sieci trudno uwierzyć, że każdy z meczów w trwającej od stycznia do czerwca lidze przyciągnie nagle dużą publikę na żywo.

Oprawa pierwszych spotkań była naprawdę imponująca i dobrze przemyślana

To jednak nie jedyny problem z budowaniem lokalnej „tożsamości” przywiązanych do miast zespołów. Okazuje się, że właściciele drużyn nie tylko nie budują teamów w oparciu o zawodników ze swojego miasta, ale też niespecjalnie przejmują się nawet ich narodowością. W rezultacie jedyna europejska drużyna, London Spitfire, składa się z dwunastu Koreańczyków. Podobnie zresztą jak New York Excelsior, do którego należy ośmiu reprezentantów Korei.

Międzynarodowość Ligi jest rzeczą umowną - owszem, grają w niej zawodnicy z całego świata, ale „kluby” są w większości amerykańskie. Los Angeles ma w praktyce więcej drużyn niż cała Europa, a tyle samo, co Azja - czyli dwie. Jeśli chcemy kibicować komuś poza USA, mamy do wyboru koreańską reprezentację Londynu, Seul albo Szanghaj. Jedyną prawdziwą okazją do oglądania zmagań drużyn ze Starego Kontynentu będą Mistrzostwa Świata, o ile Blizzard zdecyduje się je zorganizować w trzecim roku życia gry. Trudno nie mieć w tej sytuacji wrażenia, że znaczna część świata znajduje się poza obszarem zainteresowań amerykańskiego giganta.

Trwające ponad pół roku ligowe starcia (ostatnie posezonowe rozgrywki kończą się w lipcu) z dużym prawdopodobieństwem odbiją się na wszelkich nieoficjalnych turniejach. Przez kilka pierwszych miesięcy roku blizzardowe mecze będą konkurować o widza z inicjatywami organizacji takich jak DreamHack czy ESL, z dużym prawdopodobieństwem przejmując wielu - z niedużej jak do tej pory - puli widzów.

Ponadto, jeśli częstotliwość starć zbliżona będzie do amerykańskich lig baseballa gdzie każdy gra w sezonie 162 spotkania, albo NBA - gdzie rozgrywane są łącznie 82 mecze (średnio 3,5 tygodniowo) - to zawodnicy nie będą mieć raczej siły na inne występy po sezonie. Pula profesjonalnych graczy we wszystkich innych turniejach zostanie więc pomniejszona o składy tych drużyn. Wiele organizacji zareagowało na zbliżającą się ligę już wiele miesięcy temu, porzucając Overwatch jako dyscyplinę - w maju tego roku zobaczyliśmy exodus łącznie pięciu organizacji z tej części e-sportowej sceny.

Zobacz na YouTube

Oczywiście liga ma swoje plusy - zawodnicy otrzymują gwarantowane wynagrodzenie, zyskując pewną stabilizację. Na arenie e-sportowej, gdzie w tytułach takich jak Dota 2 czy League of Legends składy zespołów mogą zmieniać się co parę tygodni, to spory plus. Szczególnie że overwatchowi sportowcy mają gwarantowaną pracę przez co najmniej pół roku. Tyle tylko, że nie mówimy tu o pensjach kalibru tych, jakie otrzymują zawodnicy wielkich lig w innych sportach.

Bez solidnego zabezpieczenia finansowego e-sportowcy za parę lat skończą kariery, zastąpieni przez młodszych i szybszych graczy (rzadko zdarza się, by ktokolwiek grał do 30 roku życia ze względu na coraz słabszy refleks i „zawodowe” choroby, takie jak zespół cieśni nadgarstka), nie mając ani oszczędności, ani umiejętności, bo podczas półrocznej ligi i treningów poza sezonem mogą zapomnieć o zdobywaniu wykształcenia.

W tym kontekście jednorazowe wygrane rzędu kilkuset tysięcy czy nawet paru milionów dolarów występujące w innych grach mogą być bardziej korzystne dla gracza, który nie ma gwarancji, że wróci do ligi w następnym sezonie.

Kontynuacja na następnej stronie.