Skip to main content

Najgorsze filmy na podstawie gier

A mogło być tak pięknie.

Przed Wami ostatnia strona listy najgorszych filmów na podstawie gier.


„Alone in the Dark: Wyspa cienia”

Jak inne produkcje wspomnianego już Uwe Bolla, Alone in the Dark jest nudny, źle zagrany i bardzo luźno związany z samą serią gier. Historia opowiada o pracowniku agencji badającej zjawiska paranormalne, który poszukuje tajemniczych artefaktów, będących pozostałością po antycznej cywilizacji.

Reżyser nie zadbał ani o to, by bohater był „sam”, ani by znajdował się „w ciemności”. Zamiast tego, akcja filmu przepełniona jest scenami oświetlanymi przez wystrzały z broni protagonisty, któremu na dodatek towarzyszy grupa komandosów. Cechami wspólnymi filmu i gier są tylko tytuł produkcji i imię głównego bohatera.

Sceny, które w teorii powinny podnosić poziom adrenaliny, wzbudzają politowanie, a mierną grę aktorską spróbowano ukryć niewyraźnymi ujęciami. Bohaterowie okazjonalnie strzelają do słabo wykonanych demonów, których tak naprawdę nie widać. Nie mamy do czynienia z horrorem, a tandetną strzelanką z elementami science-fiction.

Zobacz na YouTube

„Nieprzerwana akcja - Wing Commander”

Seria symulatorów kosmicznych słynęła swego czasu z dobrze wykreowanych, interesujących postaci i cieszącej oko grafiki. Niestety, film na podstawie cyklu jest jednym z najgorszych obrazów inspirowanych grami wideo.

Produkcja otrzymała budżet 30 mln dolarów, ale trudno było dostrzec, na co tak naprawdę wydano większość pieniędzy. Wnętrza statków wyglądały zabawnie, dialogi sprawiały wrażenie napisanych na kolanie, a sam film wyczerpał limit chyba wszystkich banałów science-fiction.

Dodatkowo, produkcja dość mocno odeszła od założeń wypracowanych przez serię gier. Warto wspomnieć chociażby o zmianie wyglądu kosmicznej rasy Kilrathi. Choć stworzenia zachowały swoje kocie rysy, to całkowicie zrezygnowano z futra. Historia i pochodzenie poszczególnych postaci również uległy zmianie, podobnie jak budowa statków.

Biorąc pod uwagę słabe wykonanie filmu, tym bardziej dziwi, że producentem był twórca serii Wing Commander. Doskonała marka została więc skrzywdzona w dużej mierze przez samego jej autora.

Zobacz na YouTube

„Dom śmierci”

Produkcji Uwe Bolla nie kojarzymy nawet z poziomem przeciętnym, jednak nic nie może się równać z jego pierwszym filmem na podstawie gry. Obrazem, od którego zaczęła się zła sława reżysera. „Dom śmierci” to bez dwóch zdań najgorsza produkcja niemieckiego reżysera.

Seria gier The House of the Dead zadebiutowała na automatach i dziś liczy sobie cztery części, z których ostatnia ukazała się w 2006 roku. Czy przeniesienie rail shootera - produkcji, w której postać porusza się sama, a zadaniem gracza jest jedynie strzelanie - na srebrny ekran było dobrym pomysłem? Oczywiście, że nie - założeń takiego rodzaju gry zwyczajnie nie da się przedstawić za pomocą filmu. Jednak Uwe Boll spróbował.

„Dom śmierci” to bardzo naciągany, pozbawiony jakiejkolwiek oryginalności film, który nuży coraz bardziej z każdą kolejną minutą. Z obowiązku przedstawimy jednak zarys fabuły: grupa nastolatków udaje się na wyspę, aby uczestniczyć w najlepszej imprezie ich życia. Na miejscu okazuje się, że teren jest opanowany przez źle ucharakteryzowane zombie.

Nawet zwiastun omawianego obrazu zmontowano w taki sposób, by pokazywał jak najmniej filmu. Twórcy zdawali sobie sprawę z jakości dzieła. Co ciekawe, „Dom śmierci” nie był finansową katastrofą. Zdecydowano się nawet wyprodukować sequel, jednak reżyserią zajął się kto inny.

Zobacz na YouTube

Aż trzy z dziesięciu przedstawionych tu produkcji to filmy wyreżyserowane przez Uwe Bolla. Filmowiec rozpoczął karierę w połowie lat 90., przez długie lata pozostając nieznany szerszej publiczności, co zmieniło się, gdy zwrócił uwagę na gry. Żadna z jego adaptacji nie spotyka się jednak z ciepłym przyjęciem. Mimo to, reżyser nakręcił już imponującą liczbę filmów i wciąż nabywa prawa do kolejnych tytułów.

Produkcji Bolla nie można z czystym sumieniem polecić, jednak to samo można również powiedzieć o reszcie produkcji z naszego zestawienia. Zalecamy więc omijać je szerokim łukiem, chyba że... macie po prostu ochotę obejrzeć coś koszmarnego ironicznie, albo żeby pośmiać się z tych „dzieł sztuki” w gronie znajomych.

Zobacz także